Po kilku dniach intensywnych melanży zmieniliśmy lokalizację na nieco spokojniejszą. Na ostanie dni chillu wybrałem – Hotel Phuphaya seaview resort.
Kozacki basen z przepięknym widokiem na zatokę.
Właśnie w basenie spędzaliśmy większość czasu. Barman szybko zorientował się ,że jesteśmy z Polski i sam z siebie zaczął nam puszczać takie hity:
No dobra ten drugi hit to już Kuba :p
W hotelu serwowali też przepyszne jedzenie. Ta zupa Tom Yum to jedna z lepszych jaką jadłem <3
Welcome to my crib.
a kotełek gratiss do pokoju.
Ogólnie sporo tam takich:
Czas na wycieczkę po dzielni:
A to hotel w którym zatrzymaliśmy się kilka lat wcześniej – pp charlie beach resort.
Throwback.
Obok można było się wyhuśtać 🙂
😀
Prawdziwi Słowianie.
I Słowianka w naszej ulubionej budce z szamką – pyszne soczki , makarony i najlepsze samosa ever!
i lody z kokosa <3
a jeden Kuliga postanowił się podziarać patykiem bambusowym.
Zachody słońca na Phi Phi całkiem spoko <3
W nocy klasycznie – powtórka z rozrywki.
Następnego dnia wybraliśmy się łódką na drugą stronę wyspy. Pierwszy raz odwiedziłem te rejony i było warto. Piękne plaże z turkusową wodą i praktycznie zero duszy oprócz nas.
tylko trzeba było uważać na kokosy 🙂
Piknie!
Tamtejszy wróbelek 😛
Plaża obok też niczego sobie:
Taki kuter.
i obok znowu huśtawka.
Ostatni wieczór spędziliśmy na słynnym Phi Phi viewpoint. Nieco zatłoczone miejsce, ale widok jest oszałamiający.
Taka ekipa.
Ona jeszcze nie wie…
że za 2 minuty będzie narzeczoną Kuby <3
Taki miły akcent na zakończenie naszej wycieczki. Mega miejscówka na zaręczyny, gratulację gołąbeczki! 🙂
Tym pięknym widokiem żegnamy się z Koh Phi Phi.
Następnego dnia powrót do miejsca gdzie wszystko się zaczęło – Bangkok.
To będzie już ostatni wpis z serii „Tajlandia z Ziomalami” Stay tuned!