Ok. Długo się do tego zbierałem, ale przyszedł czas aby wrzucić fotorelację z debiutanckiego wyjazdu „Bubicz Travel”. 😀
Po powrocie z Filipin wyznaczyłem sobie cel – następny egzotyczny trip organizuję dla większej ekipy. Ogólnie uwielbiamy z Paulinką podróżować, świetnie czujemy się sami ze sobą, ale często na wyjazdach rozmawialiśmy, że brakuje nam ekipy z którą moglibyśmy odpiąć wrotki 😀 Wiadomo w grupie zawsze raźniej. Tak więc poszło info na Facebooka – „Tajlandia z Ziomalami” – Wstępny plan, koszty i pytanie kto by chciał pojechać z nami. Po zakupie głównego biletu okazało się że uzbierało się nas aż 15 osób! 🙂
No i polecieliśmy! Poniżej w kilku wpisach będę chciał wam pokazać nasze przygody, opisać fajne miejsca i dać przydatne wskazówki a przy okazji może kogoś zainspirować do podróżowania. 😉
Jako pierwszą lokalizację wybraliśmy urokliwe miasto na północy Tajlandii – Chiang Mai. Nie bez powodu zaczęliśmy właśnie od tego miejsca , ponieważ słynie ono z celebrowania święta Loy krathong / yi peng które w tym czasie odbywało się w Tajlandii.
Żeby zacząć od początku zanim dostaliśmy się do Chiang Mai:
Z Polski wybraliśmy lot Aeroflotem (bilet ok. 2000zł). Cały lot wraz z przesiadką trwał niewiele ponad 12h więc jest to naprawdę dobry czas. Także jak najbardziej polecam tego przewoźnika. 😉
Wylot z Warszawy i przerwa na piwko w Moskwie. 🙂
Po wylądowaniu w Bangkoku ogarnęliśmy autobus do hotelu (60B/os). Od początku z przygodami ponieważ busik zaraz po odjeździe zaczął się rozpadać. 😀 Po tym jak podczas jazdy na autostradzie odpadły lusterka, kierowca zadzwonił nam po inny autobus a sam poszedł gdzieś na drodze szukać brakujących elementów. 😀
Po dojechaniu do naszego hotelu – Rambuttri Village Inn & Plaza (który polecam ze względu na atrakcyjną cenę i rewelacyjne położenie w bardzo klimatycznej dzielnicy). Czas na relaks w basenie na dachu:
Moim zdaniem najlepszy sposób na zapoznanie się z Bangkokiem – przejażdżka Tuk Tukiem (my nazywaliśmy go Tik Takiem). 😀
I tak na cztery Tik Taki pojechaliśmy w mniej turystyczną miejscówkę – okolice Victory Monument gdzie można zobaczyć prawdziwe tajskie życie i zjeść przepyszne i tanie sushi. <3
W Bangkoku i Chiang Mai najbardziej opłaca się podróżować Uberem.
No i wieczorkiem melanżyk integracyjny na słynnym Khao San Road. Imprezowy klimat, popijanie bucketów i zagryzanie skorpionami na patyku. 😀
Następnego dnia na lotnisku Marta na którą mówią „Mała Mi” odnalazła samą siebie. 🙂
Za lot do CM linią Viet Jet w okresie święta Loy Khrathong płaciliśmy ok. 300zł.
No i tak w dużym skrócie po 2 dniach dotarliśmy do mojego ukochanego Chiang Mai!
Pierwszy selfiaczek 😀
Tradycyjna zbiórka pod hotelem
Gotowi poznawać miasto świątyń! Podobno w Chiang Mai jest ich ponad 300!
Oh my Budda
Przed wejściem do świątyni należy zdjąć buty!
Warto pospacerować wokół świątyń – magiczny klimacik. 🙂
Ekipa trochę skacowana po integracji… 😀
…ale ciśniemy dalej eksplorować miasto.
Top modelki 😀
Jedna z najstarszych świątyń w Chiang Mai – Wat Chedi Luang.
Snapy i Instagramy wybuchały od ilości przesyłanych danych. 😀
A przecież „przelecieliśmy tu tylko pomedytować” 😀
Początek wyjazdu to Beatka szasta hajsem na prawo i lewo, pod koniec już nie było tak kolorowo… 😛
Ogólnie w Tajlandii cały czas się je! Jedzenie jest pyszne i bardzo tanie. Np. cena za pad thai często nie przekracza 6 zł.
A najlepsze jedzenie jest często w miejscach które zupełnie na to nie wyglądają.
Lody o smaku o soli morskiej! <3
Wieczorem zapakowaliśmy się w 15 osób do jak to nazwaliśmy „Kasztanowozu” 😀 Jedziemy zobaczyć jak tysiące ludzi z całego świata celebruje święto Loy Khraton.
Święto Loy Krathong – „Nazwa oznacza dosłownie – spławianie tratewek. Krathong to malutkie tratwy (wielkości dłoni), tradycyjnie robione z kawałka pnia bananowca, ozdobione kwiatami, świeczkami, kadzidełkami itd.”
Takiego małego Krathonga można było sobie kupić aby potem puścić go wraz z nurtem rzeki. Ma on zabrać ze sobą wszystkie problemy i nieszczęścia.
Anioły
i Demon 😀
Wcześniej kupione tratwy puszczamy z nurtem rzeki aby zabrały ze sobą wszystko co złe. 😀
Loy khrathong ściąga do miasta mnóstwo turystów z całego świata ( w tym grupkę Polaków w dolnej lewej części zdjęcia).
W oczekiwaniu na słynne lampiony!
Dziewczyny też nie mogą się doczekać!
i piesełek też.
No i zaczyna się!
Jedna z najładniejszych rzeczy jakie widziałem w życiu! Niesamowity klimat, setki tysięcy lampionów! Chyba nie da się tego opisać ani pokazać na zdjęciach – trzeba to zobaczyć na żywo. 🙂
My oczywiście też mieliśmy swoje lampiony:
Jeszcze tylko kolacja. Sushi po 50 gr i po 1 zł. 😀
I spadamy do hotelu bo następnego dnia czeka nas cały dzień pełen wrażeń: słoniki, treking, wodospady, spływ pontonami, i więcej. 😀 Ale o tym już w następnym wpisie. 😉
Jeszcze na koniec w oddali unoszące się setki lampionów. Piękne!
Do następnego! Peace 😉
AB