Chiang Mai
Z Bangkoku udaliśmy się na północ kraju do Chiang Mai.
wybraliśmy najszybszy i najwygodniejszy środek transportu.
Cena za lot samolotem linii Thai Airways to tylko 900THB/os (ok. 90zł)
Foto na torbach jeszcze w Bangkoku 🙂
Czekając na samolot poszliśmy przekąsić jakąś lokalną kanapkę w macu
Ja wybrałem sobie pysznego burgiera z podwójnym łososiem, a Paulina poleciała na bogato i zjadła Big maca z czterema kotletami 😀
Po dwóch godzinach lotu dotarliśmy na miejsce.
Taksi z lotniska w Chiang Mai do hotelu w centrum to koszt 150 THB.
w Chiang mai mieliśmy mega fajny hotel o nazwie Star Hotel 🙂
Dobra lokalizacja, położony przy night bazar.
Chyba najwyższy standard hotelu przez cały wyjazd no i te łóżka, 6 osób by się spokojnie zmieściło! 😀
zachód słońca z okna hotelu
Po rozpakowaniu się, wyszliśmy na wieczorowe zwiedzanko.
Fajnie się złożyło ponieważ do Chiang Mai przylecieliśmy w piątek więc mogliśmy połazić po słynnym weekendowym nocnym bazarze.
Na bazarze panuje bardzo fajny klimat- artyści tworzą swoje rękodzieła, wszędzie można zjeść przepyszne przysmaki i kupić wiele fajnych pamiątek których nie ma nigdzie indziej.
Ludzie w tym mieście są wyjątkowo życzliwi i uśmiechnięci.
Miałem wrażenie że bardzo im zależy abyśmy zapamiętali ich miasteczko z jak najlepszej strony.
i tak napewno zapamiętamy Chiang Mai.
Tutaj na jednym ze stoisk zamówiliśmy sobie 24 szt. sushi
Pan sushimaster zaczął nakładać nam więcej i więcej w sumie 10 sztuk gratis 🙂
W ten sposób za 34 kawałki sushi zapłaciliśmy tylko 160 bahtów, czyli ok 17zł Good deal! 🙂
Wracając do hotelu napotkaliśmy taką oto walkę żuków.
Kase przegrywa Pan którego żuczek spadnie pierwszy z bambusowej belki.
następnego dnia stało się nieuniknione – dopadł nas jet lag.
Dzień zaczeliśmy dopiero ok. godziny 14
Dziś zaplanowaliśmy zwiedzanie świątyń, podobno w Chiang Mai jest ich ponad 300!
Zwiedzanie zaczęliśmy właściwie bez planu, po prostu zwyczajnie spacerowaliśmy po miasteczku napotykając co raz to piękniejsze świątynie.
oto kilka z nich:
Wat Si Don Chai
Wat Saen Fang
Wat Buppharam
niesamowita świątynia, magiczne zapachy i piękne widoki.
Wat Pa Pao
też bardzo klimatyczne miejsce, dzieciaki które bawiły się woskiem ze świecy, i wołały mnie żebym robił im foty
Wat Ronald McDonald :p
przerwa od tych świątyń na foteczke z kwiatkiem we włosach, trzeba było zrobić, ważna sprawa, wiadomo 😀
wszędzie takie ziomeczki sobie chillują
lokalny artysta
lokalne taksi
lokalne dziewczyny 😀
To było prawdziwe jedzonko na ulicy, nawet stoliki były ustawione na ruchliwej ulicy 2 metry od samochodów.
Najsmaczniejsze jedzenie jakie jedliśmy przez cały wyjazd.
To był właśnie ten Pad Thai którego szukaliśmy.
zupka Tom Yum tak wspaniała ,że jak o niej teraz myślę to czuje jej zapach.
najlepsza zupa jaką jadłem w życiu! 🙂
Po jedzonku trzeba było coś wypić, więc zamówiliśmy świeżo wyciskane soczki.
Ja wybrałem sobie mango, jabłko i dragon fruit. Paulina jakiś inny równie pyszny mix.
Za kubeczek a właściwie półtorej, bo Pani kazała mi upić pół szklanki bo za dużo zrobiła 😀 zapłaciliśmy 25 bahtów czyli niecałe 3 zł
Pyszności, tęsknie za tobą soczku 🙁
Najedzeni, napici, wracamy do naszego Temple touru.
następna ukazała nam się:
Wat Hua Khuang
To jedna z bardziej znanych świątyń w Chiang Mai w samym jego centrum-
Wat Chedi Luang
Nagle niebo zaczęło nabierać pięknych pomarańczowych barw, a chmury przypominać kłęby dymu unoszące się z płonącego słońca.
Tak wyglądał jeden z najbardziej niesamowitych zachodów słońca jakie miałem okazje zobaczyć.
Na pewno zapamiętam go na długo.
Aparat nigdy nie odda tych barw które były na żywo, ale mówię wam – coś wspaniałego!
Świątyń widzieliśmy jeszcze kilka, jednak wg. mnie te były najbardziej warte pokazania.
Każda z nich miała coś wyjątkowego, swój niepowtarzalny klimat, były naprawdę magiczne.
Jestem pewny że te wszystkie zdjęcia które tam wykonaliśmy pozwolą nam jeszcze lepiej zapamiętać te cudowne chwile.
I w każdym momencie możemy wrócić do tych wyjątkowych ludzi, widoków i kolorów.
Może przy okazji zarażę kogoś Tajlandią i również będzie chciał zwiedzić któreś z tych pięknych miejsc
Podsumowując ten dzień – warto zrobić sobie spacerek po Chiang Mai, to co się tu zobaczyło to zostaje na całe życie.
Po zachodzie słońca zdaliśmy sobie sprawę ,że jeszcze nie mamy wykupionej żadnej wycieczki na dzień następny.
Więc szybciorkiem zaczęliśmy szukać jakiegoś biura turystycznego, które są tam niemal na każdym kroku.
Po wizycie u kilku pośredników wycieczek, wybraliśmy tą jedyną, ale o szczegółach napiszę za chwilę.
Po tym intensywnym dniu konieczny był masażyk.
Nogi nam odpadały więc wybraliśmy godzinny relax dla stópek, składał się on z dwóch części.
Na początek 30 min masażu stóp aromatycznymi olejkami, następnie 30 min w fish spa.
cena za taką przyjemność 150 bahtów (16zł) 😀
Super doświadczenie, bardzo śmieszne uczucie gdy wkłada się nogi do akwarium a rybki zaczynają łaskotać cie w stopy. akurat Paulince udało się ustrzelić moją pierwszą reakcję 😀
Rano przyjechał pod nasz hotel jeepo-podobny samochód aby zabrać nas na wycieczkę.
Bardzo ważnym aspektem który zadecydował o wyborze tego tripu była opcja przejażdzki na słoniku, ale bez siedziska.
Mając już wcześniejsze doświadczenia wiedziałem jak męczące jest to dla tych zwierząt, więc opcje które brałem pod uwagę były dwie:
Bez krzesła na grzbiecie słonia albo bez jazdy.
Ogólnie następnym razem prawdopodobnie wybiorę opcje całkowicie bez jazdy na słoniu.
Plan wycieczki był następujący:
Farma motyli, zapoznanie się z językiem słonia, spacer ze słonikami, przejażdżka na słoniu do rzeki, elephant spa,
obiad, wodpospad, spływ pontonem (naprawde extreme), spływ na tratwie (naprawdę nie extreme) i powrót do hotelu.
Cały dzień przygód za jedyne 1500BHT/os 🙂
(Chiang Mai wygrywa z cenami)
Mając doświadczenia w tego typu wycieczkach byłem przekonany, że będziemy jednymi z wielu turystów.
Jednak miło się zaskoczyliśmy gdy okazało się ,że jesteśmy tylko my oraz nasz bardzo sympatyczny przewodnik.
Wycieczka prywatna 😀
piękne widoki po drodze, pola ryżowe i góry.
farma motyli. pomieszczenie zrobione z siatki w którym rośnie wiele roslin oraz lata setki motyli.
Wiele z nich można spotkać również na wolności.
Jeden bardzo polubił Pauline, usiadł na niej potem nie chciał zejść skubaniutki.
Nastepnie przyjechaliśmy na farmę słoni, jednego już można zauważyć za naszymi plecami 🙂
Tutaj dostaliśmy specjalny strój (który na początku uważałem za zbędny) oraz odbyliśmy krótkie szkolenie z ich języka.
Przykładowo dla słonika Pai Pai znaczyło idź do przodu, Mep Lung – kładź się, no i nasze ulubione Bon Bon – czyli eat banana! 😀
No i zaczyna się najfajniejszy punkt wycieczki, czyli spędzanie czasu ze słonikiem.
Na początek dostaliśmy wór bananów i spacerując karmiliśmy słonika aby się z nim zapoznać
Teraz jedziemy na słoniku wykąpać się w rzece a raczej w błotku 😀
w tym momencie zrozumielismy po co były nam ubrania na zmiane 😀
Elephant spa – na komendę mep lung słonik położył sie , może nie odrazu ale gdzies za 4 razem udało sie! 😀
Dostaliśmy wiaderko i szczotkę aby czyścić słonika, a nasz przyjaciel postanowił że wyczyści nas swoją trąbą.
Prawdopodobnie to była najmilsza część dla słonika, zachowywał się jak piesek który cieszy się podczas pieszczot.
Przeciągał się, i polewał nas wodą, wyraźnie babranie w błotku sprawiało mu radość 😀
Po umyciu słonika, pożegnaliśmy się z nim i pojechaliśmy nad wodospad, który okazał się naturalną ślizgawką 😀
nasz przewodnik tutaj z maczetą udaje typowego kibica krakowskich klubów piłkarskich :p
Kolejnymi atrakcjami podczas tego dnia był rafting na pontonie.
naprawde hardcorowy, w dół rzeki, między kamieniami, walka o życie.
Razem z nami na pontonie była grupka z Austrii którą od tego momentu spotykaliśmy w każdym kolejnym mieście 🙂
Po tym ekscytującym spływie , przyszedł czas na bambusową tratwę.
tutaj tętno nam się uspokoiło, tratwa unosiła się na wodzie, ale tylko gdy z niej schodziliśmy 😀
ale jakoś daliśmy radę i dopłyneliśmy do przystani gdzie czekała na nas nasza wypasiona terenówka która zabrała nas spowrotem do hotelu.
niestety z racji niebezpieczeństwa czyhającego w rzece na moj aparat, zostawiłem go w samochodzie, dla tego nie mamy stąd żadnych zdjęć,
jedynie nagrywki na go pro z ktorych kiedyś spróbuję zmontować jakiś clip.
schniemy, pijemy piwko i do hotelu cieszyć się ostanim wieczorem w Chiang mai
Po krótkim odpoczynku w hotelu poszliśmy coś zjeść, odkryliśmy mega fajny plac a na nim ponad 10 food tracków,
W każdym coś pysznego do jedzonka, ja poszedłem w Japonskie sashimi i jakiś makronik, Paulina klasycznie Pad thai
Na deser przepyszne neleśniki banana reeses czyli maslo orzechowe nutella oraz bananik – pycha!
Następnego dnia kolejna przyogda – Krabi!
To by było na tyle z tego pięknego miasteczka,
3 dni to stanowczo za mało czasu, zostało jeszcze wiele do zobaczenia,
mam nadzieje ze jeszcze tu wróce i spędze tu kolejne wspaniałe chwilę.
Kolejny wpis już po nowym roku
a dziś wieczorem sylwestr! zatem życzę wspaniałych podróży i wszystkiego najlepszego w nowym 2016 roku 😉